Kolejny rok szkolny 2019/2020 uważam za rozpoczęty. Kapi rozpoczyna naukę w klasie VII, a Tomi w klasie IV. Nie wiem kiedy ten czas minął. Przypomina mi się, że jeszcze nie dawno Kacper szedł do I klasy, do szkoły. Minęło jak z bicza strzelił.
Plan lekcji wypalił nam lepiej niż zakładaliśmy. Na 99% wiedzieliśmy, że Kapi będzie miał na 8:00. W tej szkole zawsze tak było, że gimnazjum chodziło na 8:00. I dzięki Bogu jest to dalej praktykowane. Najstarsze klasy maja od pierwszej godziny lekcyjnej. W przeciwnym wypadku to nie wiem o której on by kończył lekcje. Codziennie ma 7 godzin zajęć, a raz 8 godzin. Nie jest łatwo. jak dobrze sięgam pamięcią, ja w szkole podstawowej miałem podobnie.
Tomek ma plan lekcyjny dostosowany, tak można by powiedzieć, do nas. Przez cztery dni w tygodniu zaczyna od 8:00, natomiast w piątek ma na 8:45. W związku z tym nie mamy zmartwienia, że musi z domu wyjść sam, zamknąć drzwi i dojechać na czas do szkoły. Przez cały tydzień będzie wychodził do szkoły z Kacprem. I to nam rozwiązało wielki problem.
Jedyne co nam pozostało, to że Tomi sam wraca do domu i jeśli nie ma Magdy, to jest sam w domu i musi czekać na Kacpra. Nie jest to nie wiem jak długo, ale zawsze niestety jest chwilę sam. Dzisiaj był ten pierwszy raz jak musiał wrócić do domu i sam czekać na Kacpra. Poszło mu to bardzo sprawnie. Dzwoni, że wychodzi ze szkoły oraz melduje się, że jest już w domu. Po przyjściu ze szkoły ma chwilę czasu na odrobienie lekcji. Wraca Kapi i robi obiad dla siebie i brata. Oczywiście wszystko jest wcześniej przeze mnie lub Żonę przygotowane. Po pierwszych dwóch dniach jest bardzo zadowolony z nowych przedmiotów. Bądźmy tej myśli, że pozostanie mu to długo. Może nie będę zapeszał.
Zajęcia dodatkowe, czyli sporty i dodatkowy angielski pozostają jeszcze nie do końca ustalone. Z angielskim mamy dwa rozwiązania. Dla Kacpra, to jedno jest konwersacje przez skype oraz dodatkowe w domu. W dniu wczorajszym była nowa Pani od angielskiego u nas w domu, i okazało się, że słówka jako tako, natomiast gramatyka to leży i trawę żre. Ale powiem, Wam, czym mnie Pani troszkę zirytowała. Powiedziała, że mieszka obok w bloku, więc do nas ma 5 minut, ale ona jeszcze nie podjęła decyzji, kogo będzie uczyć. W tej chwili, czyli przez ten tydzień ona robi sobie casting na uczniów. Gdzie ma blisko, tych wybierze. Nie ukrywam, lekko mnie to zmierziło. Widać, że cwana bestia. Po zajęciach okazało się, a powiedział mi to Kacper, że jej mąż jest z Tomaszowa. Jak coś to go znajdę i powiem mu co o tym myślę. Przecież człowiek nie szuka już innego nauczyciela. A co do skype, to pojawił się nowy pomysł. W Anglii mamy sporo znajomych. Mieszka tam już od bardzo dawna, bardzo dobra koleżanka Magdy. Pozdrawiam ich serdecznie. W ostatnie wakacje spotkaliśmy się w Węgorzewie i spędziliśmy wspólnie kilka dni. Po moim wpisie gdzie było o nauce angielskiego przez skype, Angelika wpadła na pomysł, że po co angażować moją kuzynkę jak jej córka z miłą chęcią będzie z Kacprem rozmawiała przez skype. Dodatkowo będzie to obopólna pomoc. Ona będzie go uczyła angielskiego a on ją polskiego. Pomysł super, ale myślę, że gorzej może być z realizacją.
Tomi będzie chodził na zajęcia angielskiego do szkółki angielskiej. On broi się strasznie przed uczeniem się z inną osobą. Po prostu nie pasuje mu to.
Jeśli chodzi o sportowy tryb popołudniowy, to wystąpił problem. Myśleliśmy i byliśmy święcie przekonani, że UKS w pływaniu, to maksymalnie 3 treningi w tygodniu i finish. Niestety nie tak to wygląda. Treningów jest 5 a nawet 6 w tygodniu. Jeśli byśmy się zdecydowali, to Tomek musiałby codziennie zaraz po lekcjach jechać na basen a później dopiero do domu. Wszystko ogarniałby sam. Ja nie mam możliwości aby go wozić czy przywozić z basenu, a Magda nie zawsze jest. Więc z Tomka na tą chwilę także nie będzie Michael Phelps. Wrócimy z podkulonym ogonem do Pana Piotra.
Natomiast Kapi mógłby na 6:10 lub 16:00, czy 17:00 i tak 5 razy w tygodniu. Siedem godzin w szkole i później basen. Nie wiem jak długo by wytrzymał. Wiem, że są dzieci, które tak się uczą i trenują. Wiem, wiem. Kacper w dniu dzisiejszym, po pierwszych dwóch dniach w szkole, powiedział, że on chyba nie da rady na ten basen. Zostaje mu tylko piłka nożna. Pierwszy trening w czwartek, a w sobotę, jak dobrze widziałem już jest mecz. A nawet jeszcze syn butów nie ma. Stare są za małe.
Żona przebywa obecnie, jak zwykle ostatnimi czasy w Nowym Jorku. Szybki rejs. Wyleciała wczoraj po południu i wraca w czwartek około 14:00. Później dwa dni wolne, następnie nocowanie europejskie i za tydzień znowu wylot za ocean. I co tym razem? Nowy Jork? Nie, jednak nie. Będzie w Toronto. I przywiezie, mam taką nadzieję, najlepsze sushi.
A ja? Dzień jak co dzień. Praca jak w McDonalds. Codziennie to samo. Wychodzę po 8:00 z domu, melduję się w fabryce około 8:40, wchodzę do swojego akwarium i całuję telefon – mojego najlepszego przyjaciela. Kawa z kolegami, chwila na pogaduchy i robotę czas start. Po drodze lekka jak co dzień wymiana zdań z moim kierownikiem, który się często ze mą nie zgadza i dalej orka. Oczywiście, po drodze przerwa na obiad, druga przerwa kawowa, a czasem i trzecia przerwa kawowa. A i bywa też wyjście do Biedry po jakieś np. owoce. I tak dobijamy do 17:00. Powiem otwarcie, nie mogę narzekać na swoją pracę. Gdybym to zrobił, to bym zgrzeszył. Wiadomo, jak wszędzie jest lepiej i gorzej. Z mojej pracy najbardziej lubię moje konwersacje z przełożonym. Jemu się zdaje, że on wie wszystko, ale niestety, tak się składa, że często przyznaje mi rację. Tylko szkoda, że nie dzieje się to od razu.
My faceci musimy się trzymać razem