Dopiero były wakacje spędzone w Tomaszowie, później Święta i Sylwester przy ognisku i znowu wolne. Czyli Ferie 2020.
Wszyscy mówią, że czas ucieka. Trzeba powiedzieć otwarcie. On nie ucieka on po prostu „zapierdala”. I na dodatek nie widzimy tego po sobie, bo przecież dla nas czas się zatrzymał w liceum na górce. Widzimy to po naszych dzieciach, którym co chwilę trzeba kupić nowe, znaczy się większe ubrania i buty. Co ciekawe, u nas w domu niektórzy mają już rozmiar 40 i 164 cm wzrostu. Mam nadzieję, że noga mu jeszcze nieznacznie urośnie, a wysokością przerośnie lekko ojca. Myślę, że tyle mu wystarczy.
Nasze ferie przypadły na koniec okresu feryjnego w Polsce. Z racji, że ktoś jakiś czas temu wymyślił, że aby górale mieli więcej dutków należy podzielić ferie zimowe na kilka tur, nasze przypadły w tym roku na koniec lutego.
W tym roku, już wcześniej zaplanowaliśmy, że jak się uda, to jedziemy w polskie góry. Od początku mowa była o Zieleńcu.
Ciężko było to rozplanować gdyż w Polsce w ogóle śniegu nie było, a cała zima w tym roku wiosną pachniała. Dodatkowo znajomi, z którymi mieliśmy jechać przełożyli lekko wcześniej swój wyjazd, gdyż praca u siebie wymaga priorytetów. A tłusty czwartek jest tylko raz w roku. I w związku z tym 8 tysięcy pączków samych się nie usmaży.
Wyjechaliśmy pełni troszkę obaw. Z jednej strony czy da się w ogóle pojeździć na nartach, a z drugiej strony z chęcią odpoczynku od Warszawskiego zgiełku.
Dodatkową niewiadomą wprowadzał nam jeszcze w ostatniej chwili nabyty drogą kupna sprzedaży samochód. Kupiliśmy pod koniec stycznia Toyotę Avensis. Samochód nabyty od handlarzy, co ciągną auta z zachodu, więc stan należy określić na dobry. Nie był w żaden sposób ten samochód przez nas sprawdzony w drodze, więc też nie wiedzieliśmy co możemy się po nim spodziewać. Toyka pali bez problemów, jedzie, więc co może być lepszego.
Zapakowaliśmy się pod sufit i ruszyliśmy w drogę. Przy pakowaniu się okazało jeszcze, że Kapi nie ma kijków. Takim sposobem mieliśmy wymuszony postój w Decathlonie we Wrocławiu.
Samochód w trasie spisywał się bardzo dobrze, więc po prawie 6 godzinach dotarliśmy na miejsce.
Pensjonat Róża Sudetów, nie przypominał Róży, ale pokoje duże, przestronne, ciepłe i czyste. Pensjonat nowy. Nie miał nic wspólnego z pensjonatem w Krynicy Zdrój, w którym mieliśmy kiedyś przyjemność bywać z Państwem Chałasa. Ale wszystko ma swoje uroki.
Najważniejsze jednak od miejsca jest towarzystwo z którym się wyjeżdża. Tak jak kilka ładnych lat temu, do Krynicy pojechaliśmy z Konradkami i do dnia dzisiejszego miło wspominamy ten wyjazd, tak teraz w Róży Sudetów czekali na nas inni znajomi oraz ich znajomi. Takim sposobem przez kilka dni były nas trzy rodziny. Bardzo miłe towarzystwo.
Kika dni wcześniej popadało troszkę śniegiem, więc w sobotni poranek wybraliśmy się na pierwsze zjazdy. Muszę tu otwarcie napisać, że jak na polskie warunki to wszystko przygotowane bardzo dobrze. Jest gdzie pojeździć, co zjeść, miła obsługa i naprawdę super. Parkingi za darmo, co w górach jest chyba ewenementem. Jedyny mankament, to jeśli jest już miejsce gdzie leży śnieg i jest gdzie jeździć na nartach to ilość ludzi. Niestety sporo ludzi chce jeździć na nartach i nie każdego stać na Włochy albo Austrię, więc jeśli tylko można to wszyscy spotykają się w zadbanych polskich ośrodkach. I tak też powinno być.
Po kilku dniach znajomi wyjechali i zostaliśmy sami w czwórkę. I co tu robić?
Po porannej jeździe, powrót do pensjonatu i zaczęły się gry i zabawy planszowe. Nie wiedziałem, że mamy w domu takie ciekawe planszówki. Przekonałem się o tym dopiero jak wyjechałem z Warszawy. Umilaliśmy sobie takim sposobem każde popołudnie. Dodatkowo zaliczyliśmy także basen w Kudowie Zdroju. Basen, który zasilany jest wodą solankową. Podobno woda ta ma właściwości lecznicze, ale naszej rodzinie na nic nie pomógł. Może w późniejszym okresie. Ale dam Wam o tym znać.
Takim sposobem minął nam jak z bicza strzelił tydzień na wyjeździe. Tydzień spędzony w miłym towarzystwie i w miłej atmosferze. Pojeżdżone na nartach, popływane w basenie więc czego można chcieć więcej. Ilość jazdy może nie była taka jak we Włoszech albo w Radstadt, ale kiedyś jeszcze tam wrócimy. Najważniejsze, że wszyscy zadowoleni, a przede wszystkim Chłopaki.
Inną rzeczą o której należy tutaj wspomnieć, jest to, że osoby, które prowadzą pensjonat, powinne jeździć albo do Włoch albo nawet do polskich górali i uczyć się tworzenia atmosfery w pensjonacie rodzinnym. Pensjonat mały, więc powinno się tworzyć atmosferę przy bufecie, przy jakiejś świetlicy czy jadalni, a tu niestety właścicielom chyba na tym nie zależy. Możesz zejść z pokoju, napić się u nich piwka, ale żeby posiedzieć dłużej i popatrzeć w większym gronie w TV czy razem wszyscy w coś zagrać i napić się kieliszek wina, to już nie za bardzo. Potwierdzeniem moich słów może być to, że przy tłustym czwartku nawet pączków nie było.
A na koniec jeszcze jedno. W dniu dzisiejszym urodziny ma mój siostrzeniec Maciek.
Maciuś Wszystkiego Najlepszego!!! Poniżej kilka zdjęć z wyjazdu.
Maciuś Wszystkiego Najlepszego!!! Poniżej kilka zdjęć z wyjazdu.









Miło powspominać 🙂
Ciesze sie ze mieliscie dobra zabawe. Ciotka Ela