Dopadło i mnie. Koronawirus zapukał do naszego domu. Niestety bez naszej wiedzy został także do niego wpuszczony, jak kominiarz roznoszący kalendarze przed Nowym Rokiem.
Nie będę się rozpisywała skąd i w jaki sposób przyszedł do nas wirus, ale powiem tak – zaraziłem się. Pierwsze przejawy, że coś mnie bierze poczułem w pracy. Wiedziałem, że kolega ma jakieś ampułki, więc wziąłem jedną i ok. Starałem się do końca dnia nie obcować z kolegami w pracy. Z racji, że jest nas na piętrze tylko czterech więc nie było to trudne. Wróciłem do domu i nic nie dawało znaków, że coś nastąpi. Magdalena czuła się w miarę, Chłopaki tak samo. Nic nie dawało symptomów, że coś może nastąpić. Była to środa. Wieczorem jakieś światełko zaświeciło się, gdyż Kacper i Magda poczuli się „”nie bardzo”. Domowe metody stosowane przy grypie pozwoliły powstrzymać infekcję. Nogi moczone w gorącej wodzie z solą i Amol dały nadzieję, że to tylko przeziębienie.
W czwartek i piątek zostałem w domu, pracując zdalnie. Moje samopoczucie nie było dobre, ale nic nie pokazywało, że zaraz coś nastąpi. Był to chyba etap wykluwania się. W międzyczasie Tomek dostał jednodniowej gorączki i to wszystko. Kacper po domowej kuracji czuł się bardzo dobrze. Magda była lekko osłabiona. Natomiast walnięcie przyszło do mnie w piątek. Dostałem gorączki. Nie było to nie wiem co, ale 37,5% i jak to mówią wtedy facet zaczyna walczyć o życie. Może to w tym kontekście źle zabrzmi, ale przy grypie to normalna temperatura. Nic nie mówiło, że to koronawirus. Miałem węch, smak i niestety temperaturę.
Magda, Kacper i Tomek, po dwóch dniach tzw. jesteś niewyraźny, wrócili do normalności. Później doszliśmy do wniosku, że może to było bezobjawowe u nich? Staraliśmy się samoizolować. W związku z tym, iż zbliżały się dużym krokami święta, podjęliśmy decyzję, że nie idziemy na testy. Testy równały się pozostaniem w domu i byciem ubezwłasnowolnionym jak Britney Spears. W Warszawie pozostawać na czyjejś łasce przed świętami, gdzie wszyscy wyjeżdżają to jak czekać na Św. Mikołaja. Trzeba wierzyć, że przyjdzie.
Kacper robił w większości zakupy. Ja starałem się w ogóle przez dwa tygodnie nie wychodzić z domu. Magdalena tak samo. Jeśli coś było very urgent, wówczas wyjeżdżała z domu. A tak siedzieliśmy zamknięci.
Moje chorowanie trwało ponad tydzień. Rano czułem się wyśmienicie, natomiast koło godziny 16:00 brała mnie temperatura. I tak codziennie. Przez osiem dni. Było to bardzo wkurzające. Dodatkowo po czterech dniach straciłem zapach i smak. I doszedł suchy kaszel. Czyli wszystkie objawy koronowirusa.
Dzisiaj, już po 3 tygodniach od pierwszych objawów wszystko powoli wraca do życia. Nie jest to jeszcze normalność, ale powolutku. Nie mam już temperatury, smak i zapach wracają stopniowo. Poczułem dzisiaj jak Magda kroiła cebulę. Pozostał tylko ten pieprzony kaszel. Jest mniejszy niż był, ale pozostaje. Szybko się męczę i mógłbym spać non stop.
Reszta Rodziny nie przeszła tak, jak ja. Oni, można powiedzieć otarli się o wirusa, a ja przejąłem go w całości na siebie.
Po ponad dwóch tygodniach, oczywiście wcześniej informując zainteresowanych i za ich zgodą wyjechaliśmy na Święta. Wszyscy wiedzieli co przeszliśmy i jak to wyglądało. Wszędzie wyczytaliśmy, że po takim okresie, od wystąpienia objawów nie jesteśmy w stanie już kogokolwiek zarazić. Patrząc na nas, to tylko mój kaszel zdradzał, że coś było. Wiedząc, że był to na 100% COVID, mimo braku testów, powiedzieliśmy wszystkich, tak aby była pełna jasność i transparentność naszego zdrowia. Nie było przytulasów, buziaczków, ściskania się i całowania. Pierwszy raz od 15 lat, nawet z teściem nie uścisnęliśmy sobie ręki.
Natomiast Święta spędziliśmy w gronie rodziny Magdy. Miło, świątecznie i bardzo sympatycznie.