Skip to content
Menu
Mąż Stewardesy
  • Strona główna
  • Kim jesteśmy
  • Mazury ach Mazury
  • Zaczęło się… kolejny sezon
  • Szkoła
  • W końcu Seul
  • Paryż
  • Podsumowanie 2020
  • Dopadło i mnie
  • Chicago
  • Szkoła i COVID
  • Majowy Seul
  • Kolejne wakacje
  • Żyjemy
  • Nowy rok, nowe wyzwania
Mąż Stewardesy

Budapeszt sobotnią porą

Napisano dnia 2 kwietnia 20192 kwietnia 2019

Pobyt w Budapeszcie należy zaliczyć do udanych.

Tak jak planowaliśmy. Wyjechaliśmy sobie w sobotę rano, komunikacją miejską, na spokojnie na lotnisko. Odprawa paszportowa i niestety nie otrzymaliśmy od razu miejsc, gdyż będąc na standby zawsze się coś może wydarzyć, więc my otrzymaliśmy bilety dopiero będąc przy gate.

Zabraliśmy się bez żadnego problemu. Problem okazał się jak zjechaliśmy z pasa startowego i usłyszeliśmy, że samolot ma usterkę techniczną i czekamy na mechaników.
Okazało się, że nie była to jakaś duża usterka ale byliśmy godzinę w plecy. A wcześniej oczywiście lekka niepewność, że może nie polecimy w ogóle. Ale zawsze trzeba być dobrej myśli.

Lot embraerem był bardzo spokojny i szybki. Po godzinie lądowaliśmy na lotnisku w Budapeszcie. Do hotelu, gdzie zakwaterowana była M mieliśmy jechać komunikacją miejską, więc szybkie pytanie do kogoś w uniformie, „where is the bus stop?” i byliśmy przy autobusie 100E.
Dobrze, że dzień wcześniej pomyślałem aby szybko skoczyć do kantoru i kupić chociaż trochę forintów. Od razu nam się przydały, gdyż bilety u kierowcy tylko za gotówkę.
Autobusem tym bez problemu dostaliśmy się do centrum, następnie przesiadka w inny i po 40 minutach byliśmy pod hotelem.
Muszę tutaj powiedzieć, że nieodzownym narzędziem była mapa google. Super pokazuje gdzie należy się przesiąść i w jaki autobus wsiąść. Dodatkowo dzięki, że ktoś w Brukseli wymyślił, że przecież jesteśmy w Europie, więc dlaczego mamy płacić za roaming. Tym dobrym pomysłem, bez problemu będąc na Węgrzech człowiek korzysta z internetu i dzwoni, tak jak by był w Polsce.

M już czekała na nas pod hotelem. Szybkie rozpakowanie i w drogę. Budapeszt czeka. Na wstępie coś do jedzenia. Chłopcy byli głodni. I co pierwsze po drodze? Oczywiście Mac Sraczka. Ale po drugiej stronie ulicy był Burger King i on został wybrany na pierwszy węgierski posiłek.

Kolejną wizytą był Most Elżbiety i Góra Gellerta. I tutaj zaczęły się pierwsze schody. Schody na poważnie i w przenośni. Wejście na tą górę jest częściowo po schodach, a dodatkowo schody zaczęły się nam z T. Niestety nie jest on nauczony zwiedzania, więc po pierwszych kilometrach zaczął narzekać, że go nogi bolą, to kostki, to nie ma siły, albo go kolka łapie.
Ale summa summarum zrobił z większymi lub mniejszymi problemami pierwszego dnia łącznie 12 km. Bez trenowania zwiedzania dał radę. Trudności go nie pokonały. I on i my byliśmy wygrani.

Na moście troszkę nas wywiało, ale pogoda nam sprzyjała. Mimo lekkiego wiatru, nie padało i można było na spokojnie zwiedzać.

Po Górze Gellerta przyszedł czas na Zamek Królewski i przepiękny Most Łańcuchowy.
Ze wzgórza rozciąga się bardzo ładny widok na cały Budapeszt. Podobno widok najładniejszy jest o zmroku, ale nam nie dane było tego doświadczyć. Może następnym razem.

I tym sposobem zwiedziliśmy kilka rzeczy po stronie Budy. Mieliśmy ochotę podejść jeszcze pod Parlament, który wieczorem jest przepięknie oświetlony, ale obaj Chłopcy padali z nóg.
Więc szybka droga powrotna z jakąś fast-foodową kolacją i powrót do hotelu.
Tam, M załatwiła za niewielką dopłatą, że mieliśmy pokój czteroosobowy, więc był szybki prysznic i spanie w oka mgnieniu, ze zmęczenia.
I w taki sposób minęła nam sobota, pierwszy dzień pobytu naszej rodziny w Budapeszcie.

Poniżej kilka zdjęć z pierwszego dnia.

Ostatnie wpisy

  • Tomas i Ja
  • Nowy rok, nowe wyzwania
  • Żyjemy
©2023 Mąż Stewardesy | Powered by SuperbThemes & WordPress