TL moje miasto rodzinne, czyli w pełnej krasie zwane Tomaszów Lubelski. Miejscowość na Roztoczu. Prawie 300 km od Warszawy. Tak się złożyło, że ja jestem z Roztocza a żona-stewardesa z Mazur. Poznaliśmy się w Warszawie. Tutaj urodzili się już chłopcy i tak sobie w tym wielkim ale dziwnym mieście mieszkamy i pracujemy.
W nasze rodzinne strony jeździmy rzadko. Nasz weekendowy wyjazd do TL był po pół roku nieobecności. Spowodowane to jest tym, że od września do końca listopada co weekend chłopcy mają rozgrywki piłkarskie. My ze swojej strony robimy wszystko, aby oni aktywnie uczestniczyli w swoim życiu szkolnym i pozaszkolnym. W tym także piłkarskim. Zdajemy sobie sprawę, że w przypadku K, temat piłki nożnej skończy się za rok, max dwa lata. On jest obecnie w szóstej klasie, więc maksymalnie do końca podstawówki będzie chciał chodzić na treningi. Później nowa szkoła, nowi koledzy, więcej nauki, a także inne zainteresowania wyznaczają zmianę zajęć pozalekcyjnych. Myślę, że jeśli trenowałby w klubie a nie w szkółce piłkarskiej to może by to dalej ciągnął ale tutaj to widzę że obecnie już mniej go to interesuje. Tak jak wspominałem więcej przejawia inicjatywy obecnie pływaniem. Jest to już dla niego ostatni dzwonek aby coś dalej w tym temacie robić. My mu tylko podpowiadamy, a decyzja należy do niego.
Co do wyjazdów. To na Mazurach i na Roztoczu byliśmy w wakacje. Teraz pojechaliśmy na weekend. Bardzo lubię jeździć w swoje rodzinne strony. Jest to spowodowane tym, że w TL mam bardzo dużo znajomych, którzy tam mieszkają na co dzień i są zawsze mili i chętni na spotkania. Przede wszystkim w TL mam rodzinę, mamę i siostrę, których to wypadałoby częściej odwiedzać niż tylko raz na pół roku.
Mazury, żona pochodzi z małego ale pięknego miasta, które jest, jak to mówią prawdziwymi Mazurami i wrotami Wielkich Jezior Mazurskich. Chłopcy na wakacje uwielbiają tam jeździć. Dzięki dziadkom, którzy tam mieszkają, mogą non stop przebywać nad wodą. A to jest ich żywioł.
Ten wyjazd, tak jak pisałem był wcześniej planowany. Żona miała lecieć do Pekinu a my do jechać do TL. Żona nie poleciała, ale okazało się, że na całą sobotę i niedzielę szła do pracy. Miała kilka lotów. Sobota loty do dwóch miejscowości – pięknej Wenecji oraz Mińska a w niedzielę do dalekiego miasta na wschodzie Ukrainy- Zaporoże oraz do Hamburga.
Niestety takie loty nie dają możliwości zwiedzania miasta. Chodzi mi przede wszystkim o Wenecję. Można tylko stanąć na schodach do samolotu i zobaczyć lotnisko.
Przez to, że są to loty do dwóch miast, to taka praca trwa cały dzień. Żona po takim dniu wraca padnięta, tym bardziej, że niektóre loty wykonuje na samolocie typu Bombardier Q400.

W niedzielę, wróciliśmy około 19:00, natomiast żona dopiero o 22:00. Tak samo było w sobotę. Cały dzień w pracy. Mówiła, że wyszła rano i wróciła dopiero wieczorem do domu.
Przez odwołany Pekin, cały czas pozostaje na tzw. stand by. Zmienił jej się grafik pracy, a co za tym idzie zmianie też ulegają nasze plany, które wstępnie robimy przy otrzymaniu miesięcznego grafiku. Już otrzymaliśmy grafik na luty, ale o tym w innym wpisie.
W związku z tym, nie było sensu zostawać w Warszawie, a jeszcze gorzej byłoby bym pojechał sam, a chłopcy pojechali do siostry lub byliby u Anny. Najlepszym rozwiązaniem był wspólny wyjazd do TL. Na spokojnie pojechaliśmy w piątek wieczorem i późną nocą dotarliśmy do Tomaszowa.
W Tomaszowie niestety chłopcy nie zobaczyli się ze swoimi kolegami. Spędzili większość czasu ze swoim kuzynem.
Ogólnie wróciliśmy wszyscy zadowoleni.
Przy tej okazji muszę wspomnieć, że otrzymałem od moich serdecznych kolegów naleweczkę produkcji własnej. Kolega mój doszedł do perfekcji. Nalewki są pierwszego kalibru. Dziwnie pisze się, że coś jest dobre jeśli mówimy o alkoholu. Ale w tym przypadku tak trzeba powiedzieć. Wspomnę tutaj słowa mojego teścia, którego kiedyś poczęstowałem tą samą nalewką. Powiedział „To coś szkoda pić – jest takie dobre”.
